Na tegoroczny rajd Złombol składały się trzy trasy – jedna z nich zakładała przejazd na kołach przez Niemcy i Danię, druga prom z Danii do Norwegii a trzecia prom z Polski do Szwecji. Wybraliśmy tą trzecią, z jednej strony najkrótszą, z drugiej pozwalającą na największy chill i zwiedzanie Skandynawii.
Podsumowanie
Tu opis zacznę od końca, czyli podsumowania, kosztów, cen, bo za każdym razem to finanse były wymieniane na pierwszym miejscu jako główny hamulec przed wyjazdem w tamte rejony. Kurs korony szwedzkiej i korony norweskiej w czasie naszego wyjazdu był bardzo zbliżony i wynosił 1SEK=~0,37PLN, 1NOK=~0,38PLN. Dwutygodniowy wyjazd w 3 osoby kosztował nas ~12 tysięcy złotych, czyli ~4/osoba. Na tę kwotę składały się: koszt paliwa, koszt promów, koszt płatnych dróg i lokalnych promów, noclegi, wyżywienie (oraz kilka pomniejszych wydatków).
Prom Świnoujście-Ystad
Naszym środkiem transportu w obie strony był samochód oraz prom. Skorzystaliśmy z usług firmy Unity Line. Bilety rezerwowaliśmy już w kwietniu, dzięki czemu udało się dostać dokładnie to co chcieliśmy, czyli 3-osobową (w praktyce 4-osobową) kajutę z łazienką w obie strony na nocnym rejsie Świnoujście-Ystad(-Świnoujście). Przy zakupie w pakiecie, przysługiwała nam 5% zniżka.
Prom był właściwie największym wydatkiem całego wyjazdu, bo chcieliśmy oszczędzić sobie kombinowania z przejazdem na kołach, szukaniem noclegów i wkroczyć z samego rana wyspani i przygotowani na skandynawskie ziemie. W celu dotarcia do portu, musieliśmy pokonać naszymi samochodami prawie cały kraj, czyli przedrzeć się z Chorzowa (gdzie był start rajdu) do Świnoujścia. Sam prom miał odpływać o 23:00, natomiast wg informacji na które trafiliśmy w regulaminie, zalecano by w porcie stawić się nie później niż o 21:00, więc dla naszych wiekowych i niezbyt autostradowych pojazdów taka podróż była nie lada wyzwaniem. Z małymi przygodami udało się dotrzeć już na 20:30 i faktycznie, po 21:00 już nikogo nie wpuszczano, natomiast sam załadunek samochodów zgromadzonych w kolejce trwał około godzinę (o ile dobrze pamiętam, emocje jednak się udzielały mocno)
Pierwszego dnia Szwecję zrobiliśmy niemal 'na strzała’, do ciągłej jazdy zachęcał nie tylko dość płynny ruch, ale też ulewa która towarzyszyła nam przez pierwsze ~300km od zjechania z promu. Zahaczyliśmy jedynie o Muzeum Saaba w Trolhattan (i kilka innych atrakcji w tamtym rejonie) i udaliśmy się na nocleg.
Formy płatności
Pierwszym zaskoczeniem w Skandynawii w kontekście finansowym jest powszechność płatności bezgotówkowych. Byłem święcie przekonany, że u nas jest nieźle, bo w większości miejsc można zapłacić kartą, ale tam jest to o poziom wyżej – to karta jest domyślnym środkiem płatniczym, nikt nawet nie pyta o gotówkę. O ile przed wyjazdem, przez moment rozważaliśmy wypłacenie gotówki w bankomacie, o tyle po chwili spędzonej tam, uznaliśmy to za bezzasadne. Z gotówki skorzystaliśmy trzykrotnie: raz zapłaciliśmy nią za pranie na kempingu, gdyż przyjechaliśmy i rozłożyliśmy się na tyle późno, że właściciel zdążył już zamknąć kasę, drugi raz płaciliśmy nią za ręcznie wykonane pamiątki na lokalnym 'pchlim targu’ a trzeci raz zapłaciliśmy za prywatny parking pod jedną z atrakcji, ale za każdym razem płaciliśmy w Euro, po dość korzystnym kursie. Przydrożne budki z lodami, automaty do napojów, stragany w mniej lub bardziej turystycznych miejscach czy większość płatnych parkingów zawsze przyjmowały kartę.
Formą płatności z której nie mieliśmy okazji skorzystać, ale wydawała się być równie powszechna w Norweskich przepływach finansowych, jest aplikacja Vipps. Jest to samodzielna aplikacja do płatności, będąca odpowiednikiem naszego BLIKa, niestety do skorzystania z niej wymagany jest national identity number/CPR number, czyli tamtejszy PESEL, przez co dostępna jest jedynie dla mieszkańców Norwegii/Finlandii/Danii. Płacenie nią wydawało się być jeszcze prostsze niż blikiem – przy różnych miejscach umieszczane były kody QR odbiorcy płatności, które zeskanowane pozwalały uiścić wymaganą opłatę.
Płatne parkingi można też było opłacać z użyciem aplikacji EasyPark.
Paliwo i stacje benzynowe
Kolejną kwestią z perspektywy finansowej, która przerażała nas w kontekście wyprawy do krajów skandynawskich były ceny paliwa. Na miejscu okazało się, że są one… specyficzne. Oczywiście polonez=LPG, więc pierwotnie na taki rodzaj napędu się nastawialiśmy, co okazało się… błędne. W Szwecji jak najbardziej dało się tankować LPG, ale było to bezsensowne, gdyż koszt 1L LPG wynosił średnio 17SEK, czyli ~6,30, natomiast 1L benzyny 95… 18SEK, czyli ~6,70. Nawet ta niewielka na pierwszy rzut oka różnica w cenie na korzyść LPG rozmywa się, kiedy weźmiemy poprawkę na większe o 10-20% spalanie wymuszone niższą kalorycznością (a i jakość naszej instalacji, na której doprowadzenie do porządku od czasu zakupu niestety nie wygospodarowaliśmy czasu, pozostawiała wiele do życzenia). Zapadła więc decyzja, że Szwecję przejeżdżamy na paliwie zabranym jeszcze z Polski, zatankujemy w Norwegii (akurat powinno starczyć). Tu natomiast dopadło nas coś zupełnie innego – jak to określił ktoś na grupce Złombolowej: „jazda samochodem z LPG po Norwegii jest jak jazda elektrykiem w Polsce”. Całkowicie zgadzam się z tą opinią – stacje z gazem płynnym zdarzały się, ich rozstrzał cenowy był przeróżny (od 25NOK do…9NOK, czyli ~3,40zł, więc cena prawie jak w Polsce, ale trzeba przyznać, że zawsze były niższe niż ceny benzyny), równie przeróżne były spojrzenia lokalsów, którzy najczęściej używali gazu do gotowania lub ogrzewania swoich przyczep kempingowych, więc tankowanie tego paliwa do samochodu (szczególnie tak osobliwie oklejonego, jak wszelkie złombolowe wehikuły) było czymś innym niż zwykle.
Jeśli mowa o płatnościach i paliwie, muszę też wspomnieć o sposobie, w jaki płaciło się za tą usługę. Przez cały wyjazd może ze dwa razy zdarzyło mi się za paliwo zapłacić w kasie – większość stacji paliw była samoobsługowa.
Działało to w taki sposób, że w dystrybutor wkładało się kartę, wpisywało kod PIN, dystrybutor blokował na koncie pewną (często dość sporą – między 600 a 1500NOK) kwotę na poczet tankowania i po zakończeniu, zwracał różnicę.
Noclegi
W temacie noclegów pewnie musiałbym stworzyć oddzielny wpis, bo bywało skrajnie różnie: od spania w samochodzie, spania w namiocie na dziko (Norwegia jest jednym z krajów, w których ten sposób podróżowania jest wręcz zalecany i promowany) aż po AirBnB. Staraliśmy się przy okazjonalnych noclegach 'pod dachem’ nie przekraczać kwoty 100zł/os, ale najbardziej sprawdzała się reguła, że im większa grupa osób, tym tańszy nocleg (czemu wspólny rajd z zaprzyjaźnionymi teamami mocno sprzyjał).
Okazjonalne noclegi pod namiotem (w naszym wypadku był to format: 3 osoby, 2 namioty, 1 samochód) cenowo nie odbiegały od tych w Polsce. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że nie jest to popularna w tamtych stronach forma wypoczynku, prawdopodobnie z powodu kapryśnej powody i chłodnych nocy (4 stopnie nocą, w Lipcu!).
Najtańszym płatnym w Szwecji był chyba Nybrostrand Camping pod Ystad, gdzie płaciło się jedynie za prysznice (10SEK), wjazd samochodem i 'spot’ kempingowy (na którym zmieściły się nasze oba namioty i kosztował z prysznicami, postojem i polem 345SEK, czyli niecałe 130zł. W zamian za to otrzymaliśmy kemping 50m od Bałtyku, z kompletnie pustą plażą. Śmiałem się nawet, że prom do Ystad i nocleg tu może wyjść taniej niż wakacje po polskiej stronie morza 🙂
Płatne drogi i lokalne promy
Innym z wydatków, który warto mieć na uwadze są płatne drogi i lokalne promy. Nie jest to – jak się później przekonaliśmy – koszt duży ani skomplikowany.
Przed wyjazdem zarejestrowałem nasz samochód w usłudze Epass24.
Promy są świetną metodą przemieszczania się po Norwegii – pozwalają drastycznie skrócić czas przejazdu między miejscowościami i tym samym oszczędzić nie tylko czas ale i z perspektywy poźniejszego podsumowania – pieniądze. Aby wjechać na prom, wpierw trzeba się ustawić w kilkurzędowej kolejce samochodów. Niektóre z promów mają kolejki priorytetowe, na których stawać mogą jedynie lokalsi.
Po wjechaniu na prom, jeden z pracowników przechodzi do wszystkich samochodów i sprawdza, czy ich tablice rejestracyjne są zapisane w jednej z usług podsumowujących (np. Autopass czy wspomniany Epass24), jeśli tak to nie dzieje się na tym etapie nic, jeśli nie to należy u owego pracownika uiścić opłatę za przeprawę (ofc kartą).
Epass24 fakturę zbiorczą wystawił nam 21 sierpnia, czyli ponad miesiąc po powrocie. Około 10 przepraw promem kosztowało łącznie 229zł, płatne drogi dodatkowe 108zł (czyli taniej niż jednorazowy przejazd płatną częścią A2!)
Żywność
Na sam koniec zostawiłem kwestię kosztów żywności, bo tutaj nieźle zamieszaliśmy. Jednym z naszych Darczyńców w tegorocznym rajdzie Złombol była Dietetyka Nie Na Żarty. Współpraca nie była wcześniej zamierzona – od jakiegoś czasu wspólnie z Aleksandrą byliśmy na ich diecie i pomyśleliśmy, że warto zagadać, może akurat będą zainteresowani inicjatywą. Byli 🙂
Pomyśleliśmy wspólnie, że temat szeroko rozumianych diet w trakcie wyjazdów jest tematem kompletnie niezagospodarowanym – najczęściej na wyjazdach są dwa scenariusze: albo żywimy się w fancy restauracjach, albo spożywamy żarcie z puszek, nie ma nic pomiędzy oraz w obu przypadkach właściwie nie do końca wiemy, co spożywamy.
Tu pojawia się Dietetyka Nie Na Żarty, cała na pomarańczowo 🙂
Nasza dietetyczka Marzena (którą w tym miejscu serdecznie pozdrawiam) przeszła samą siebie. Plan był prosty: samochód jest pakowny, więc możemy doń spakować ile się da znanych i lubianych zapasów z Polski, w Szwecji/Norwegii kupujemy jedynie rzeczy niezbędne i szybkopsujące (mięso, jogurty, warzywa itp.). Marzena przeszła samą siebie, gdyż rozpisując nam dwutygodniowy, zbilansowany jadłospis, zawitała nawet na norweskich forach/grupach dietetycznych, by zaczerpnąć wiedzy u tamtejszych dietetyków pod kątem zamienników naszych produktów, dostępnych na tamtejszym rynku.
Okazało się to być świetnym zagraniem. Zakupy przed wyjazdem wyniosły nas około 900zł, zakupy dodatków na miejscu wyniosły nas… drugie tyle.
Na szczęście było warto – przepisy były zrobione z głową, potrawy szybkie w przygotowaniu, smaczne i sycące. Nie powodowały też żadnych nieoczekiwanych reakcji organizmu, co było moją zmorą, szczególnie po zeszłorocznych przygodach w Hiszpanii.
Do przygotowania wystarczyły nam pojedyncze garnki, turystyczna kuchenka, durszlak, tania patelnia i zestaw sztućców z decathlonu
(który w pewnym momencie częściowo poległ, bo stopiła się pokrywka od menażki, ale w najbliższym czasie będziemy testować nowy, tym razem z lidla)
Wjeżdżając do Norwegii, miałem na Revolucie wymieniony 1000zł na 4000NOK i byłem święcie przekonany, że na trochę nam to starczy, tymczasem pierwsze zakupy zakończyły się kwotą 1355NOK, czyli 1/3 tego co ze sobą miałem 🙂 Wprawdzie około 1/3 z tego paragonu stanowiły dwa sześciopaki norweskiego piwa, ale nadal brzmiało to dość strasznie, przez co przy kolejnych wydatkach zdecydowanie bardziej się pilnowaliśmy.
Próbowaliśmy też lokalnego jedzenia, niestety nie zrobiłem zdjęć; ceny były wyższe, ale nie zwalały z nóg. Zabawnym aspektem akurat tej restauracji byli kelnerzy, którzy słysząc język polski, przywitali nas słowami 'dzień dobry’ – okazało się, że są to Polacy, pracujący lokalnie 🙂