Dlaczego nie przepadam za sprzętem marki ACER

źródło:crn.pl

Moja przygoda z marką ACER zaczęła się w 2009 roku, kiedy szukałem laptopa na studia. Zajmowałem się ówcześnie nieco grafiką 3D więc jednym z kryteriów była dedykowana karta graficzna. Po dość pobieżnym zapoznaniu się ze specyfikacjami sprzętu dostępnego na rynku, wybór padł na sprzęt marki ACER – model TravelMate 5530G, wyposażony w dwurdzeniowego Turiona RM-70, matrycę 15,4′ oraz kartę graficzną ATI Radeon 3470. Kosztował mnie on około 2500zł, ówcześnie sądziłem że to dużo jak na laptopa i liczyłem na solidny wydajny sprzęt, który dzielnie będzie mnie wspierał na informatycznych studiach. Bardzo się myliłem.

Nie zamierzam się tu czepiać słabej rozdzielczości (1280×800), marnej jakości plastików i zatopionych w nich gwintów czy nawet zainstalowanego na nim oryginalnie Windowsa Vista (którego akurat lubiłem), bo takie problemy były przypadłością wszystkich tanich laptopów z tamtego czasu. Moja niechęć do tej marki zrodziła się z innych przyczyn: potężnej wtopy konstrukcyjnej występującej w tym modelu oraz niedbałego serwisu gwarancyjnego.

Na początku było świetnie – pamiętam doskonale jak płynnie działał na nim Fallout 3, jak sprawnie renderowały się modele itp. Sielanka trwała około roku, następnie zaczęły się piętrzyć problemy. Laptop nagle zaczął działać zauważalnie wolniej – gra w jakiekolwiek gry stała się niemożliwa, zaczął się zacinać nie tylko podczas oglądania filmów ale również przy zwykłym przeglądaniu internetu. Pierwsza myśl – format. Wpierw na oryginalną Vistę, następnie na świeży jeszcze Windows 7. Bez zmian – sprzęt nadal ledwie co nadawał się do użytku. Dodatkowo pojawił się nowy problem – laptop dosłownie zaczął pluć bluescreenami, podczas odtwarzania filmów wyświetlały się artefakty a przy próbie wypakowania jakiegokolwiek pliku zaczęły się pojawiać błędy CRC.
Uznałem że problem jest poważny i postanowiłem skorzystać z gwarancji. Miła pani po drugiej stronie słuchawki przyjęła zgłoszenie w którym opisałem co dzieje się z laptopem – że się zacina podczas pracy i sypie błędami. Umówiła kuriera który w ramach gwarancji Door2Door miał odebrać urządzenie. Laptop przeleżał w serwisie (bodajże czeskim) 3 tygodnie, po powrocie okazało się, że serwis… sformatował komputer i postawił nowy system. Oczywiście żaden z błędów nie przestał występować. Drugi raz postanowiłem zgłosić problem przez internet – opisałem dokładnie w zgłoszeniu co się z urządzeniem dzieje: wolno chodzi, sypie błędami, sprawdziłem memtest86 i RAM jest spalony, sugeruję wymienić też zasilacz bo jego awaria najczęściej ubija RAM. Instrukcja została wykonana… ale tylko częściowo: jak widać ich procedura zakładała formatowanie każdego otrzymanego sprzętu bo dostałem laptopa ze świeżym systemem, dodatkowo z wymienionym ramem i zasilaczem (LiteON w miejsce oryginalnej Delty). Problem wolnego działania jednak pozostał nadal. Drugie podejście do naprawy mojego urządzenia zajęło im mniej – tym razem tylko dwa tygodnie.

Problem wolnego działania pozostał nadal – jego dwie pośrednie przyczyny udało się odkryć jakoś przypadkiem: podczas oglądania filmu na projektorze, wystawiliśmy hałasującego laptopa na balkon. Dostał on wtedy drugiego życia, nagle zaczął działać zaskakująco płynnie. Zrozumiałem wtedy, że przyczyną jego problemów jest temperatura . Niedługo później doposażyłem się w dwa programy – jeden od AMD, wyświetlający aktualne taktowanie procesora oraz SpeedFan, wyświetlający aktualną temperaturę podzespołów. Okazało się, że procesor niemal nieustannie pracował z temperaturą przekraczającą 80C, gdy przekraczał bodajże 95C, obniżał swoje taktowanie do 525MHz (z bazowych 2100MHz), a gdy mimo to dobijał do 97-98*C – wyłączał się do czasu ostygnięcia.

Przypuszczam, że serwis nigdy do chłodzenia nawet nie zajrzał. Do końca gwarancji pozostało wtedy kilka miesięcy. Postanowiłem odrzucić gwarancję i spróbować ogarnąć laptopa na własną rękę. Rozmontowałem go, kupiłem nowy wentylator oraz całkiem niezłą pastę termoprzewodzącą – Arctic Cooling Ceramique 2. Dodatkowo wyłamałem kilka poprzeczek w obudowie przy wlocie i wylocie powietrza, wyczyściłem dokładnie radiator z kurzu oraz sprawiłem laptopowi podkładkę chłodzącą. Sytuacja się nieco poprawiła choć nadal nie było cudów.

Stan takiego półdziałania utrzymywał się do drugiej połowy 2012 roku, kiedy zdążyłem nieco przyoszczędzić i korzystając z chwili życiowego wytchnienia związanej z przeniesieniem się na nieco mniej angażujące studia niestacjonarne, podjąłem decyzję o zmianie laptopa. Tym razem nie popełniłem błędu sprzed kilku lat i wybór marki i modelu poprzedziłem długim i bardzo szczegółowym researchem. Odkryłem wtedy pojęcie laptopów biznesowych i nabyłem uszkodzonego ThinkPada T500 (który po naprawie służył mi aż do stycznia 2019!).

Po kupnie innego laptopa, ACER trafił na półkę. Udało mi się sprzedać z niego kartę graficzną, która trafiła do Compala kolegi.
Gdy szukałem możliwości sprzedania pozostałych części, trafiła mi się możliwość kupna dokładnie takiego samego ACERA jak mój, tylko ze spaloną płytą główną (czyżby się przegrzała? 😉 ). Uznałem że łatwiej będzie sprzedać całego laptopa niż pojedyńcze elementy więc zdecydowałem się na zakup. Aby mieć czyste sumienie, postanowiłem w laptopie dokonać jeszcze jednej modyfikacji układu chłodzenia polegającej na dokładnym spolerowaniu radiatora w miejscach styku z rdzeniami procesora i karty graficznej.
Przygotowałem sobie radiator, wziąłem do ręki drobnoziarnisty papier ścierny, zacząłem trzeć i…

szok…

żródło problemu, już po oczyszczeniu ze starej pasty

element, który uznawałem za rdzeń radiatora okazał się być miedzianą płytką dystansową i po prostu odpadł, ukazując drugą, suchą, skamieniałą wręcz warstwę pasty termoprzewodzącej, która skutecznie izolowała przepływ ciepła między rdzeniem procesora a radiatorem. Moje kilka lat ciągłej irytacji było spowodowane przez jedno idiotyczne rozwiązanie techniczne którego oficjalny serwis gwarancyjny nie potrafił zdiagnozować i naprawić.
Laptopa poskładałem na porządnych pastach i sprzedałem niedługo później.
Z dodatkowej matrycy i kupionego za grosze kadłubka od jakiejś extensy poskładałem laptopa-frankensteina, na którym rodzice stawiali swoje pierwsze kroki w internecie. Częściami z mojego acera naprawiłem trzy różne laptopy. Czy egzemplarz odkupił swoje winy? Chyba tak. Czy zaufałbym temu producentowi ponownie? Gdyby zostali ostatnim producentem elektroniki na świecie to bym wolał się przerzucić na wróżbiarstwo niż korzystać z ich urządzeń. Nigdy nie wiadomo, jaką chałę odstawią tym razem 😐

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *